Powrót na skąpane w dolarach parkiety

Czasami trzeba odkurzyć rodowe srebra. A, że blog fastbreak.pl nie był odkurzany od blisko dwóch lat, potrzeba wydała się paląca.

Wystartujmy więc wraz z 71. sezonem NBA. A sezon to może być zaiste wyjątkowy. Oto dlaczego:

Ikony odchodzą

Kobe BryantZ ligą pożegnali się gracze, którzy przez 20 lat gry stali się jej ikonami. To pierwszy sezon, w którym na parkiecie nie zobaczymy już Kobe Bryanta, Tima Duncana, Kevina Garnetta. Każdy z nich stanowił dla kolejnych roczników rookie napływających do NBA punkt odniesienia. Dla wielu także wzór. Trafiający dziś do ligi 19-22 latkowie nigdy nie widzieli NBA bez tej trójki.

Na ich grze uczyli się koszykówki, a zapewne wielu z nich miało plakaty gwiazdorów na ścianach. Bryant – wzór strzelca, Duncan – bezbłedny, doskonale wyszkolony technicznie i zimny jak lód profesjonalista, Garnett – team leader z prawdziwego zdarzenia. Dzieciaki zafascynowane koszykówką, chciały być zwykle którymś z nich.

Poprzedni rok już tak symboliczny nie był. Co prawda – Kenyon Martin, Shawn Marion, Elton Brand, Hedo Turkoglu i Jason Richardson sroce spod ogona nie wypadli, ale jednak nigdy nie stali się ikonami ligi. Co najwyżej gwiazdkami i to w najlepszych dla siebie kilku sezonach, by później stać się wartościowymi zadaniowcami.

duncan_smallerNBA musi teraz znaleźć nowe ikony, bo gwiazdy już ma. Nawet jeśli kilku graczy wciąż jeszcze dźwiga podobny ciężar (z LeBronem) na czele, to firmament wyraźnie opustoszał.

Jeśli dodamy do tego możliwe, że ostatnie sezony – Vince’a Cartera, Paula Pierce’a, manu Ginobilliego i Dirka Nowitzkiego (tu mam wątpliwości), to lada chwila pustka zrobi się jeszcze większa.

Bez idoli koszykówka nie pójdzie do przodu. Owszem są nowi (Curry, Harden, Westbrook, Davis), ale to wciąż nawet nie dekada na parkiecie.

W każdym razie, ktoś będzie musiał przejąć pałeczkę po Bryamcie, Duncanie i Garnecie.

Sezon zmian

To może być sezon, po którym NBA nie będzie już taka sama. A może dokładniej jeden z sezonów, wielkiej zmiany. Powodów jest kilka:

– Schyłek Franchise Players

Warriors introduce Kevin DurantKażda marka potrzebujemy systemu identyfikacji. Symboli, które niosą ją do przodu, jednocześnie zawsze się z nią kojarząc. W NBA w dużej mierze taką rolę pełnili franchise players. Nawet jeśli byli to gracze, którzy z 15 lat swojej kariery tylko 10 spędzali w jednej drużynie, to często pozostawali jej symbolami.

Odejście Derricka Rose’a do Knicks, Kevina Durranta do Warriors, zubożyły znacząco takie marki jak Chicago Bulls czy Oklahoma City Thunder. Zwłaszcza, że nie są to gracze, bliscy sportowej emerytury, jak np. trio Pierce, Garnett i Allen, żegnające się z Bostonem przed kilku laty. Nie wiem czy Butler i Westbrook, mimo niewątpliwych umiejętności udźwigną ciężar.

Oczywiście nie jest to proces, który zaczął się tu i teraz – ale myślę, że dla kibiców odejście Chrisa Paula z Nowego Orleanu, Dwighta Howarda z Orlando czy LaMarcusa Aldridge’a z Blazers, było większym ciosem niż jeden czy dwa przegrane sezony. To mieli być ich franchise players.

– Small Ball

nash_bell_marionTak, wiem, nic to odkrywczego. Small ball to główny temat uzewnętrzniających się komentatorów i dziennikarzy sportowych. Splash Brothers zmienili wszystko. Oczywiście to nie oni i wcale nie wszystko.

Ojcami small ball są w chronologicznej kolejności Don Nelson i Mike D’Antoni. Ten pierwszy przez dwie dekady (i to głównie z Golden State Warriors) wprowadzał taktykę szalonej ofensywy – wpierw jeszcze z Timem Hardawayem, Chrisem Mullinem i Latrellem Sprewellem, a na koniec z Baronem Davisem i Montą Elisem. A Mike D’Antoni z siedmiosekundowych akcji zrobił główne credo ekipy Suns z pierwszej dekady tego stulecia.

Do skuteczności tej taktyki potrzebnych było jednak dwóch genialnych strzelców. Kiedy wiesz, że przeciwnik zawsze może zniszczyć cię za trzy punkty, wszystko zaczyna się dziać dużo szybciej – atak rozciąga obronę, piłka krąży, trzeba szybciej się przemieszczać, bo obszar do obrony nagle rozciąga się poza linię trzech punktów. A żeby było dużo szybciej, trzeba mieć szybszych graczy. A zwykle szybsi są ci mniejsi itd.

No dobra, ale gdzie ty zmiana w tym, poprzednim czy najbliższym sezonie? Nieprawdą jest, że wszystkie drużyny NBA zaczęły grać small ball. Gdyby było inaczej Timofiej Mozgow nie podpisałby lukratywnego kontraktu z Lakers, Dwight Howard nie był nową nadzieją Atlanty, a Roy Hibbert… no może Roy to zły przykład🙂

Wiele drużyn uznało po prostu, że small ball jest najlepszym sposobem, by pokonać Golden State Warriors i przyciągnąć więcej widzów do hal i przed telewizory. W tym pierwszym przypadku to nieszczególnie prawda, co w ostatnich play offach udowadniali Oklahoma City Thunder, a co sezon San Antonio Spurs.

Rzuty za trzy punkty nabrały większego znaczenia, ale czy na pewno small ball już podbiło NBA? Nie sądzę. I myślę, że decydujący będzie ten i kolejny sezon. Nawet jeśli w finale spotkają się znów notorycznie obniżający skład Warriors i Cavaliers, nic nie jest przesądzone. Spurs z ich dwiema wieżami wcale nie są takim oldskulem. Najważniejsze w sporcie to wygrywać.

-Kasa nie musi się zgadzać.

Gdy obserwowałem kolejne kontrakty, których podpisanie ogłaszano po 1 lipca, nie mogłem wyjść ze zdumienia. Myślę, że nie ja jeden – wielu długoletnich fanów NBA musiało przecierać oczy ze zdumienia, gdy padały wieomilionowe kwoty dla graczy, którzy mają jeszcze sporo do udowodnienia .To istne szaleństwo, które już za kilka lat będzie musiało zakończyć się katastrofą. Choćby dlatego, że 15-20 mln dol. za sezon dla utalentowanego koszykarza, który jeszcze nie pokazał, że potrafi wziąć ciężar gry na swoje barki, to jeszcze nei recepta na sukces. Łatwo też wtedy nagły atak wody sodowej. Ciężko później pozbyć się zawodnika, który am rozdmuchany kontrakt – przy zasadach transferowych NBA trudno może być znaleźć odpowiednich partnerów do takiego dealu.

Kilka drużyn ewidentnie przepłaciło. Największe zaskoczenia pozwolę sobie zebrać w kolejnym poście. A lista może być długa. Aspekt finansowy – to więc kolejna zmiana. Nie wiadomo, czy tak rozdmuchane kontrakty to przejściowa moda (od kilku lat popularność NBA, a więc także jej zyski, rosną), czy stały trend. Obstawiam, modę, ale mogę się srogo rozczarować. Może od teraz, każdy przeciętny (w skali NBA, a nie lig europejskich) będzie dostawał 10 mln dol. za sezon.

W kolejnym poście – subiektywny ranking największych przedsezonowych pomyłek finansowych. Zdradzę tylko, że pan ze zdjęcia poniżej znajdzie się wysoko.🙂

crabbe

Dodaj komentarz

Filed under NBA

Dodaj komentarz